sobota, 9 stycznia 2010

Québécois

Dzisiaj mały przegląd wszystkiego co skosztowały moje receptory w tym tygodniu! I dlaczego "québécois" to nie francuski.

1. Dwa najważniejsze słowa.
Słowa, które MUSISZ znać jak idziesz do knajpy w Montrealu.
"pichet" (dla nie-francuskojęzycznych czytamy: "pisze":)) 
Czyli dzban piwa, jak ten:





"poutine" (czytamy jak rosyjskiego premiera) - czyli regionalne danie z Quebecu. Meeeega tłuste! Absolutnie niewykwintne! Albo się nienawidzi, albo szaleje!!! Frytki zlepione z serem, mięsem i brązowym sosem. Azjaci z wymiany są jego wielkimi fanami. Ja nie przepadam, ale warto spróbować, szczególnie na duuuuży poimprezowy apetyt! :)





2. Imprezy. Najlepiej z muzyką na żywo.





HEChange party in "Les Deux Pierrots" - tak bawiliśmy się wczoraj. HEChange to organizacja studencka zajmująca się 150 osobami na wymianie. To dzięki nim wszyscy po tygodniu mają zdarte gardła od śpiewania i wyglądają jak zombie! Wyjścia, atrakcje, imprezy, wyjazdy. NON STOP! Nie dają żyć.
Na filmiku moja kochana Australijka krzyczy "Australiaaaa", bo gość zapowiada ACDC. Szałłłłł....!!!!!!!





O właśnie! Wesoła dwójka po lewej to moi współlokatorzy: Lauren (Australijka) i Greg (Belg), po prawej Bevan (Irlandczyk), no i na dole hmmm...poznajecie? dumna jednoosobowa reprezentacja Polski w Montrealu!!! A zdjęcie zrobione w "Café Campus". Oficjalny klub HEC. Oficjalne imprezy w każdy wtorek. A ja w środę mam na 8.30...


3. Uczelnia.
Nie będę wrzucała zdjęć z uczelni, bo najlepszym przewodnikiem po HEC jest ten filmik:
W tej sali co jest na końcu gdzie gość gra na perkusji, imprezy tego typu to norma. O tym za chwilę.
Uczelnia jest genialna! Drugi dom. Student tu: uczy się, je (doobrze je!), śpi (są takie specjalne fotele przed biblioteką;)), imprezuje, spędza cały dzień, czasem nawet po późne godziny wieczorne.
- wszystko skomputeryzowane, na każdym kroku komputery, ekrany, drukarki, ksera, - wszystko typu help yourself dostępne dla każdego, największa biblioteka w całej Kanadzie z ogromnymi zasobami multimedialnymi, wi-fi w każdej sali, w ogóle normą jest, że na wykłady każdy przynosi laptopa zamiast zeszytów (a wykładowcy otwarcie komunikują "jak nie chcesz słuchać to możesz siedzieć na Facebooku, tylko rób to cicho" ;)). Już nie mówiąc o tym, że wszystkie formalności ze szkołą załatwia się przez platformy internetowe: HEC en ligne (wybór przedmiotów, oceny, rezerwacja szafek w szatni) i ZoneCours (wszystkie materiały na każdy wykład, fora dyskusyjne i miejsce kontaktu studentów z wykładowcami)
- pyyyyszne jedzonko. Samoobsługa. Od "junk food" po zdrowe sałatki, zupki, soczki, pełno rodzajów kanapek, ciastek, obiadów, nawet sushi i Starbucks coffee ;) Aha, jedzenie na wykładach jest nawet bardziej powszechne niż siedzenie na czacie. I nie to, żeby jakiś batonik, kawałek kanapki. Nieeee. Studenci przynoszą sobie całe obiady w plastikowych pojemnikach podgrzewane wcześniej w mikrofalówkach na korytarzu, potem siadają w pierwszym rzędzie i jest to w pełni akceptowane.
- co do imprez - w każdy czwartek na uczelni odbywają się tzw. imprezy "4 à 7". Od 16 do 19 na uczelni stają bary, leje się piwo i inne drinki serwowane za przysłowiowe grosze. Jest DJ, ochrona, i jedna wielka integracja! To się nazywa kulturka ;) Ciekawe czy w Polsce by to przeszło.











4. Québécois.





Przyjeżdżając tutaj myślałam, że znam francuski. Znam. Ale język, którym połsugują się french-Canadians to nie francuski. To Québécois! Pierwszy tydzień był szokiem, z trudem rozumiałam połowę wykładów po francusku. W rzeczywistości ortografia i gramatyka są takie same. Z paroma wyjątkami w słownictwie:


np. "c'est ma blonde" - oznacza "to moja dziewczyna". A w standardowym francuskim dziewczyna to "petite-amie". I nie ma to żadnego związku z kolorem włosów, nawet brunetka tu to "blonde"! ;)


Ale to, co najgorsze to zupełnie inna fonetyka! Słowa się zlewają, dochodzi taka trochę amerykańska wymowa...coś nie do opisania. A im bardziej nieformalna rozmowa, tym gorzej, mówią bardzo szybko! No, ale jeżeli chodzi o mnie, to się nie poddałam i wczoraj poszłam sprawdzić kolejny wykład po francusku. Tym razem kamień spadł mi z serca, rozumiałam prawie wszystko! A materiały tekstowe były naprawdę po francusku :) Dodatkowo na osłodę pani prowadząca powiedziała, że bardzo ładnie mówię i na pewno sobie poradzę! Voilà Kinga, break the ice! :>
Trzymać kciuki. To be continued.

1 komentarz:

  1. 5 x słowo impreza w jednym poście = to coś znaczy :P, pozdro

    OdpowiedzUsuń